Morderstwo na polu golfowym (Murder on the Links) – Agatha Christie

"Morderstwo na polu golfowym" Agatha Christie

„Morderstwo na polu golfowym” Agatha Christie

Trzecia napisana przez Christie książka (1923), w której ponownie spotykamy się z Herkulesem Poirot oraz jego dzielnym przyjacielem, współlokatorem w Londynie i jednocześnie narratorem powieści, Arthurem Hastingsem, pełniącym podobną rolę jak Dr Watson u boku Holmesa.

Poirot otrzymuje dramatyczny list od pana Renauld z francuskiej miejscowości Merlinville-Sur-Mer, nieopodal Calais, z prośbą o jak najszybsze przybycie i pomoc w poprowadzeniu pewnych spraw. Nadawca pisze o grożącym mu niebezpieczeństwie, zapewnia o pokryciu wszystkich kosztów, nalega na przyjazd. Poirot rzuca więc wszystko i wraz z Hastingsem udaje się do Francji. Na miejscu znajduje już policję i pana Renauld… znalezionego z nożem w plecach na tytułowym polu golfowym.

W śledztwie bezpośrednim konkurentem Poirota staje się arogancki paryski detektyw  Giraud, wykpiwający jego „staroświeckie” metody pracy. Zakładają się nawet, kto pierwszy wskaże winnego zbrodni – zakład retoryczny, można by powiedzieć. Tradycyjnie podejrzewani i analizowani są wszyscy po kolei, a tropy myli pojawienie się drugiego ciała. Zwroty akcji zapewnione, podobnie jak wątek romantyczny, ponieważ Hastings, wrażliwy na kobiece piękno, traci głowę dla pewnego Kopciuszka…

PS Nie wiem, czy jest inne tłumaczenie niż w wykonaniu Jana S. Zausa, ale tylko porównując przelotnie pierwszy rozdział z oryginałem, znalazłam istotne błędy merytoryczne – pomylone nazwy miesięcy czy kierunki jazdy pociągu..

Ocena Joan: 6/10

Ocena Joan: 6/10

Opublikowano Przeczytane 2013 | Otagowano , , , , , | Skomentuj

Tysiąc wspaniałych słońc (A Thousand Splendid Suns) – Khaled Hosseini

Tysiąc wspaniałych słońc - Khaled Hosseini

Tysiąc wspaniałych słońc – Khaled Hosseini

Właściwie nie lubię tragicznych historii kobiet z różnych stron świata, spętanych kulturą, polityką lub religią, ani nie miałam ochoty na powieść z wojną w tle. Czemu więc? Ponieważ spodobał mi się tytuł (no proszę, kolejny „tysiąc” w tytule ;) i zachęciły wysokie oceny licznego grona książkowych fanów. Zaczęłam lekturę bez czytania, o czym dokładnie jest, bez psucia sobie wszystkiego niespodziewanego. To właśnie wszystkim rozważającym tę pozycję sugeruję zrobić – z unikaniem opisów z okładek włącznie!

Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytana książka pochłonęła mnie tak, żebym zarwała dla niej noc. Przy „Tysiącu wspaniałych słońc” zarwałam bodaj trzy, ostatnim razem przerywając z rozsądku koło czwartej nad ranem (końcówkę zostawiając sobie na śniadanie ;), bo ciągle sobie mówiłam „tylko jeszcze jeden mały rozdzialik, żeby zobaczyć, co dalej”… A i zasnąć po tym nie zawsze było łatwo.

Tak wysoką ocenę daję za to wciągnięcie w inny świat, przybliżenie go, przedstawienie w skrócie ponad 30-letniej najnowszej historii Afganistanu i jego stolicy Kabulu z punktu widzenia kobiet. Opowiedzianej barwnie, z wyraźnie nakreślonymi postaciami, idealnej wręcz na adaptację filmową. Uproszczeniem byłoby nazywać „Tysiąc…” czytadłem dla kobiet tylko dlatego, że jest w nim miejsce na miłość szeroko rozumianą, nie zawsze od razu oczywistą – ale czy bez niej bohaterowie mogliby mieć jakąkolwiek nadzieję i poczucie sensu życia?

Nie chcę opowiadać treści, bo fabuła ma zasadnicze znaczenie. Gdyby się zastanowić „na chłodno”, wiele jej elementów można przewidzieć, ale Hosseini gra na emocjach i z przyjemnością dałam się mu prowadzić. Tę umiejętność też doceniam. Punkcik w dół za zapowiedzi dalszych wydarzeń w stylu: „nie miała go już nigdy zobaczyć” czy „ponownie miała to zrobić za x lat” – bardzo tego w książkach nie lubię.

Czytając, nie mogłam się oprzeć porównaniom z recenzowanym tu niedawno „Nothing to Envy” – bardziej niż z wszystkimi innymi historiami z życia kobiet w świecie arabskim. Bo czyż obie książki nie opisują tylko różnie ukierunkowanych systemów zniewolenia? W obu krajach ludzie cierpią z powodu ekstremistów u władzy i nie widać końca tego, w co się zaplątali. A skoro nie mogą uciec, to próbują normalnie żyć. Czy można ocenić, który z tych systemów jest gorszy lub który ma szansę szybciej upaść?

Na pewno sięgnę jeszcze po „Chłopca z latawcem” – drugiej z książek Hosseiniego, o której jak na razie wiem tylko tyle, że tym razem jest o chłopcu, honorze i również Afganistanie. Biorę w ciemno. Za jakiś czas, by nie porównywać za bardzo do tej.

PS Ale grafika na okładce, z tymi za dużymi butami na obcasie, nijak mi do zawartości nie pasuje.

Ocena Joan: 9/10

Ocena Joan: 9/10

Opublikowano Przeczytane 2012 | Otagowano , , , , , , | 2 komentarze

Tysiąc szklanek herbaty: Spotkania na Jedwabnym Szlaku – Robert Robb Maciąg

Tysiąc szklanek herbaty - Robert Robb Maciąg

Tysiąc szklanek herbaty – Robert Robb Maciąg

Właśnie zauważyłam, jak przypadkowo mi jedna recenzja nawiązuje do kolejnej, a ta do jeszcze innej. Dopiero co było o filmowym rowerze (który z kolei przypomniał mi trzech panów w łódce, które z kolei…), a tu „Tysiąc szklanek herbaty”, czyli rowerowa podróż Jedwabnym Szlakiem Roberta Robba Maciąga, jego żony Ani i różnych współtowarzyszy po drodze.

W ciągu ośmiu miesięcy jadą od Syrii przez Turcję, Iran, Turkmenistan, Uzbekistan, Tadżykistan do Chin (trasa na mapie poniżej). Niewiele jednak dowiecie się o technicznych kwestiach tego typu podróży, przygotowaniach (no, może z wyjątkiem kwestii wizowych), sprzęcie, trudach czy nawet w jakim gronie jechali (zmieniało się, ale kiedy i na jakie – nie zawsze się dowiadujemy).

Najważniejsze bowiem, i Robb to ciągle podkreśla, są dla nich spotkania z ludźmi po drodze, rozmowy – jak utrudnione by nie były z powodu bariery językowej – i próba poznania ich życia, spraw, warunków, w jakich żyją. I nieodłączne posiedzenie przy szklance herbaty. Czy dwóch. Czy trzech… Aż żal czasem, że Robb lepiej się rosyjskiego w szkole nie uczył. Ta ciekawość przekłada się na piękne zdjęcia portretowe spotykanych osób. Krajobrazów pojawia się niewiele, samych wędrowców praktycznie nie ma. Zdjęcia są dla nich również formą podziękowania za gościnność, z jaką byli wszędzie podejmowani. Pięknym gestem z ich strony był też udział w akcji „pocztówka za 10 zł” i to, na co wydali zebrane w ten sposób pieniądze.

Warto wybrać się z Robbem i Anią w poprzek Azji, przez pustynie i piękne górskie krajobrazy, spotykając ludzi niemal takich jak my, popijając gorącą herbatę. Książka jest ładnie wydana, w nietypowym, poziomym formacie, pełna zdjęć, do których czasem brakowało mi opisów – parę z nich pokazuję na zachętę. Ale „Kazahstan” na polskojęzycznej mapie to spora wtopa korektorska.

Ocena Joan: 7/10

Ocena Joan: 7/10

Opublikowano Przeczytane 2012 | Otagowano , , , , , | Skomentuj

Mój rower – reż. Piotr Trzaskalski

Mój rower - reż. Piotr Trzaskalski

Mój rower – reż. Piotr Trzaskalski

Znów „trzech panów w łódce, nie licząc psa” – dla mnie zdecydowanie motyw przewodni tegorocznej jesieni ;)

Tym razem panowie z trzech pokoleń – schorowany dziadek Włodek (debiutujący w tej roli Michał Urbaniak), jego zapracowany syn Paweł, światowej klasy pianista, mieszkający w Niemczech (Artur Żmijewski) i wnuk Maciek studiujący w Wielkiej Brytanii (Krzysztof Chodorowski) – spotykają się po tym, jak od tego pierwszego odeszła po latach żona, a on sam wylądował w szpitalu. Paweł postanawia jak najszybciej odnaleźć mamę, by zajęła się chorym ojcem, a on sam mógł spokojnie i bez wyrzutów sumienia wracać do swojego życia. Przez przypadek grzęzną jednak w mazurskim ośrodku wczasowym, w którym za młodu bywał Włodek, w pięknych okolicznościach przyrody, więc jest okazja się bliżej poznać, spędzić razem trochę czasu, popływać łódką (wraz z psem) i przekonać, jak trudno się porozumieć.

O tym jest ten film, o przekazywanej z pokolenia na pokolenie niemożności porozumienia, męskiego niemówienia o uczuciach, o tym, co istotne, o nieumiejętności podziękowania, przeproszenia, wykazania zwykłego zainteresowania. Bo trzeba być twardym. A przecież czasem potrzeba tak niewiele…

Trzech panów w łódce, nie licząc psa (i sternika, i pianina w drugiej)  - fot. materiały dystrybutora

Trzech panów w łódce, nie licząc psa (i sternika, i pianina w drugiej) – fot. materiały dystrybutora

Reklamy w TVN (współproducent) spaliły najciekawsze momenty, zakończenie też dość oczywiste i jedyne możliwe, a sam symboliczny rower przedstawiony nachalnie niczym TVN-owski product placement, choć myśl za nim głęboka. Irytowały mnie pseudoartystyczne, przydługie wstawki operatora bawiącego się efektami wizualnymi, acz same pejzaże i popeerelowska stylistyka wnętrz bardzo trafione.

Film dobrze się ogląda, tematyka zwykła, „życiowa” – bez martyrologii i infantylności romantycznych komedii –  i dialogi niezłe, i nawet dowcipne. A to wszystko w naszym polskim kinie nie takie częste.

Ocena Joan: 6/10

Ocena Joan: 6/10

Opublikowano Obejrzane 2012 | Otagowano , , , , , , | Skomentuj

Trzech panów w łódce (nie licząc psa) – Three Men in a Boat (To Say Nothing of the Dog) – Jerome K. Jerome

Trzech panów w łódce (nie licząc psa) - Jerome K. Jerome

Trzech panów w łódce (nie licząc psa) – Jerome K. Jerome

W poszukiwaniu odwołań w „Nie licząc psa” i przyczyn popularności pierwowzoru sięgnęłam do Jerome’a K. Jerome’a. Wspominane odwołania są, ale że u Willis zaznaczone były dość wyraźnie, więc nie trzeba było specjalnie szukać, co najwyżej poczytać, jak wyglądało spotkanie z łabędziami czy efekt akcji „uważaj na dziób”. Montmorency jest znacznie bardziej wredny od uroczego i mądrego Cyryla, ale w opowieści Jerome’a pojawia się też kot! (zupełne przeciwieństwo księżniczki Ardżumand). I rządzi! Scena jego spotkania z Montmorency’m należy do moich ulubionych.

Dla Jerome’a wyprawa w górę Tamizy, pierwotnie planowana jako przyczynek do napisania swego rodzaju przewodnika ciekawych miejsc leżących wzdłuż rzeki, staje się jedynie osnową łączącą różne wspominki, dygresje, anegdoty z życia jego samego, jego kompanów, bliskich, czy wreszcie inne zasłyszane lub zaobserwowane w otoczeniu. Ironii i złośliwości mu nie brakuje, a wszystko wypowiadane jest z całą powagą. To zestawienie „kamienna twarz” vs. „wyobrażenie jak to naprawdę wyglądało” bawiło mnie najbardziej. Jak w spotkaniu z właścicielem pewnych desek, z których autor zrobił sobie tratwę. Oszczędzę cytatu, byście mogli się nim sami delektować.

A, to również z „Trzech panów w łódce…” pochodzi słynne rozważanie o pracy zaczynające się od słów: „Lubię pracę. Praca mnie fascynuje. Potrafię godzinami siedzieć i przyglądać się jej”. Bardzo trafne. Warto też poczytać, czemu nie opłaca się wyruszać w krótkie podróże morskie lub pocieszyć, że nie jest się jedynym mającym niemal wszystkie choroby, o których się czyta (rzepki bym jednak nie wykluczyła ;).

Trzech panów w łódce - mapa wycieczki - oprac. Grzegorz Bednarczyk (Wikipedia)

Trzech panów w łódce – mapa wycieczki – oprac. Grzegorz Bednarczyk (Wikipedia)

Niemal wyglądałam, czy Jerome wspomina jakiś moment, do którego mogłaby się Willis wpasować ze swoim spotkaniem. A po lekturze przeanalizowałam oba opisy, w którym mogło mieć miejsce potencjalne minięcie w górze rzeki, popatrzyłam na powyższą mapę. U Connie Willis Terence i Ned z profesorem Peddickiem, Cyrylem i kotką minęli śluzę w Clifton „do południa” (płynąc w dół rzeki), po czym minęli Clifton Hampden, a dopiero za nim spotkali trzech panów w łódce. W takim razie pani Willis się nie popisała, bo trzech panów, płynąc w górę rzeki, „o wpół do ósmej miało już za sobą śluzę w Clifton” – nie mogli się więc spotkać! (chyba że uznamy wczesny ranek za „do południa”). Co więcej – Ned krzyczał, by uważali na łabędzie, a spotkanie z nimi miało już miejsce wcześniej… No, ale to już można przypisać jego znajomości lektury, jak na gościa z 2054 roku i tak niezłej.

Jednym „Trzech panów w łódce…” różni się od „Nie licząc psa” – można do niej wracać wielokrotnie i w dowolnym momencie, nie zaburzając żadnego kontinuum i odkrywając na nowo przeoczone perełki.

Ocena Joan: 7/10

Ocena Joan: 7/10

Opublikowano Przeczytane 2012 | Otagowano , , , , | Skomentuj