Co można zrobić, gdy żyje się gdzieś w norweskich górach z zaspami sięgającymi kilku metrów, w państwie dobrobytu, w którym więzienie jest marzeniem potencjalnych penitencjariuszy, a policjanci tak mili i wrażliwi, że nie bardzo można liczyć na ich wsparcie? Gdy bandyci zabiją ci syna, markując u niego przedawkowanie, i nikt nie wierzy w jego czystość i niewinność, nawet jego własna matka? Gdy za wzorową postawę i pracę zostaje się wybranym godnym naśladowania obywatelem roku, a tak naprawdę nie ma się już nic do stracenia? Czy zemsta coś da? I czy można z tego wyjść cało – fizycznie i emocjonalnie, zwłaszcza jeśli trafi się w sam środek wojny gangów narkotykowych?
Tematy poważne, sprawa zdawałoby się beznadziejna, ale jak opowiedziana…! Weźcie trochę Tarantino, doprawcie Coenami i nie zapomnijcie o dodaniu szczypty Kusturicy, a otrzymacie doskonałą wybuchowo-mrożącą krew w żyłach kombinację norwesko-serbską, oddającą chyba najlepiej klimat „Obywatela roku”.
Do tego przepiękne zimowe krajobrazy Norwegii, potęgujące poczucie osamotnienia, panorama miasta jak z jakiegoś futurystycznego filmu, kapitalne dialogi przypominające klasykę z „Pulp Fiction”, rozbrajający czarny humor, archetypiczni niemal bad guye, świetny Stellan Skarsgård jako zasymilowany doskonale imigrant na budzących respekt pługach śnieżnych i bardzo pozytywne wrażenie z całości, pozostawiające mimo wszystko nadzieję.
Miłośnikom kina, nie tylko skandynawskiego, bardzo polecam.
PS Angielski tytuł „W kolejności znikania” lepiej pasuje niż polski, a napisy końcowe doskonale z nim współgrają.
„Obywatel roku” (Kraftidioten) reż. Hans Petter Moland