Gdy pierwszy raz usłyszałam polski tytuł tego filmu, pomyślałam o napędzie, który pcha do przodu niczym lokomotywa parowa. Takie skojarzeniowe wyobrażenie między mglistym obłoczkiem parującej wody a apetytem na życie. Nie wiem nawet skąd się wzięło, a może to był zamierzony efekt tłumacza? Dopiero podczas seansu uświadomiłam sobie, że to przecież o parę dwojga ludzi chodziło, takich co to na dobre i na złe. Mimo że tacy zwyczajni. Ale i ta para, która ich napędza i daje im siłę do życia, jest w nich i niemal namacalnie można ją dostrzec pomiędzy nimi.
Trzydziestoparolatkowie Verona (Maya Rudolph) i Burt (John Krasinski) spodziewają się dziecka. Żyją w niezbyt pięknym otoczeniu, w którym utknęli właściwie tylko ze względu na bliskość rodziców Burta. Oboje pracują jako freelancerzy, więc wiele ich tam nie trzyma, gdy przed narodzinami dziecka postanawiają odnaleźć w końcu swoje miejsce na świecie, trochę się ustatkować przy zakładaniu rodziny, co nie znaczy formalizowania związku – Verona zdecydowane się temu sprzeciwia. Odwiedzają więc po kolei swoich najbliższych krewnych i przyjaciół, szukając miasta, w którym chcieliby mieć swój nowy dom.
Podróż daje okazję do uświadomienia sobie tego, co w życiu najważniejsze, czego chcą doświadczać, jaką rodzinę chcą stworzyć, a czego nawet nie będą próbować. Sam Mendes (znany nam m.in. z reżyserowania „American Beauty”) w kolejnych napotykanych osobach karykaturalnie wręcz podkreśla wady i zachowania (a)społeczne, charakterystyczne nie tylko dla Stanów. A nasi bohaterowie, jak te Koziołki Matołki, szukają po całym świecie czegoś, co jest bardzo blisko..
Miła, ciepła komedia, z trafnymi obserwacjami, momentami wzruszająca, zdecydowanie warta polecenia.