Zapiski z Toskanii (Copie conforme) reż. Abbas Kiarostami

Zapiski z Toskanii (Copie conforme)

Zapiski z Toskanii

To nie jest łatwy film. Przyjemny też niespecjalnie. Trudno go chwalić za piękne pejzaże Toskanii, bo nie ma ich prawie wcale. Czy w ogóle za zróżnicowane zdjęcia, bo jakieś 90% to zbliżenia gadających twarzy. Za polski tytuł też nie mogę, bo wprowadza w błąd, sugerując miłą, romantyczną komedię w toskańskiej scenerii, a jednocześnie odbierając główną sugestię interpretacyjną. Wymaga uwagi i skupienia, bo wiele w nim jest filozoficznych rozmów o sztuce i życiu, czasem niełatwych w odbiorze. Oferuje za to wiele możliwości interpretacji, choćby tego, kim są bohaterowie i co ich łączy.

Oto na spotkaniu autorskim z okazji włoskiej premiery książki „Copie conforme” kobieta siedząca w pierwszym rzędzie, Francuzka Elle (Juliette Binoche), ponaglana przez znudzonego i głodnego synka, zostawia tłumaczowi swój telefon z prośbą o przekazanie go angielskiemu autorowi, Jamesowi Millerowi (William Shimell). Tenże odwiedza ją i, w oczekiwaniu na wieczorny pociąg, daje się wyciągnąć na kilkugodzinną wycieczkę do pobliskiego miasteczka. Najpierw rozmawiają o książce, ale w pewnym momencie coś się między nimi zmienia, gdy właścicielka kawiarni bierze ich za małżeństwo. Zaczynamy się zastanawiać, co jest prawdą, a co grą prowadzoną przez tę parę, co prawdą, a co jej kopią, co prawdziwe, a co udawane… Czy kopia może być lepsza od oryginału? Czy też zawsze pozostanie tylko marną kopią, a ideałem jest tylko oryginał. Tematyka książki napisanej przez Jamesa nie jest tylko nieważnym tłem, ale pretekstem do opowiedzenia tej historii i jej uzupełnieniem.

Ten film jest jak cebula, możesz obierać jak chcesz i ile chcesz, by znaleźć i odczytać, co zechcesz. I jak po cebuli, zostaje po nim wspomnienie, choć możesz go polubić dopiero po wyjściu z kina. Przyznaję, że ja „Zapiski..” doceniłam dopiero wtedy, bo w trakcie seansu daleko im było do „Przed wschodem słońca” czy „Przed zachodem słońca” Linklatera, do których  nie sposób tego obrazu nie porównać. Po prostu działo się mniej, wolniej i było to mniej zajmujące. A jednak daje do myślenia, co więcej – nabiera się ochoty, by zobaczyć go jeszcze raz i może inaczej odebrać.

Podobała mi się jego wielojęzyczność, swobodne przeplatanie się angielskiego, francuskiego i włoskiego, zwłaszcza że też coś oznaczała. A także rewelacyjna Juliette Binoche, bardzo wiarygodna w swym rozpaczliwym pragnieniu bliskości, uczucia, zainteresowania, uwagi… Oraz to, jak postacie drugoplanowe naprowadzały widzów i/lub bohaterów na jakiś trop, pomagając coś zrozumieć.

Podsumowując, nie mogę „Zapisków z Toskanii” z całym przekonaniem polecić, zapewniając, że na pewno się spodoba, bo spodobać się nie musi. Jednak sama rozejrzę się za innymi filmami tego irańskiego reżysera. Ich tytuły nawet obiły mi się o uszy („Uniesie nas wiatr”, „Smak wiśni”), ale nie miałam okazji ich poznać, a chętnie to zrobię.

PS Dziwne… na potrzeby przyszłej dystrybucji telewizyjnej tytuł przetłumaczono dosłownie, jako „Wierna kopia”. Czy to nie paradoks, że ten drugi tytuł, ta „kopia”, wyraża znacznie więcej niż oficjalny, „oryginalny” polski tytuł kinowy?

Ocena Joan: 7/10

Ocena Joan: 7/10

Ten wpis został opublikowany w kategorii Obejrzane 2012 i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *