Herbalife Triathlon – nie tylko w Gdyni

Ta galeria zawiera 14 zdjęć.

Herbalife Triathlon (połowa Ironmana) odbywał się nie tylko w Gdyni. Rowerzyści poszusowali dalej na północ, kręcąc trzy pętle na łącznym dystansie 90 km. Wśród nich parę gwiazd, nie wszystkie udało się zidentyfikować, a komentator nie pomagał, bo go praktycznie nie … Czytaj dalej

Więcej galerii | Skomentuj

Sammy – recenzja spektaklu

"Sammy" reż. Andrzej Mańkowski

„Sammy” reż. Andrzej Mańkowski

Plakat może wprowadzać w błąd. Wieczorowe stroje, rozmawiająca przez telefon, uśmiechnięta para na tle mnóstwa funtów. Z czym się kojarzy? Wyższe sfery, blichtr, romantycznie zakochani – jakaś lekka, pogodna komedia pomyłek z brytyjskim humorem? Doczytujemy jeszcze w zapowiedzi, że on pilnie potrzebuje zdobyć pieniądze, komponując, a ona pięknie śpiewa – znaczy ona mu muzą, żyją sobie razem szczęśliwie i jak on pilnie potrzebuje zdobyć pieniądze, to szuka natchnienia, coś zabawnego komponuje, kasę zdobywa. Czy jakoś tak. Tak sobie przynajmniej myślałam, idąc na przedstawienie. Nic z tego. No może poza tym, że ona – Patsy (Dorota Lulka) rzeczywiście świetnie śpiewa, a on – Sammy (Rafał Kowal) komponuje i potrzebuje pieniędzy.

Sammy - okno z sylwetką Big Bena, w którym pojawią się dwaj Jockerzy; fot.joan.pl

Sammy – okno, w którym pojawią się dwaj Jockerzy; fot.joan.pl

Nie jest to jednak komedia pomyłek ani musical, a Patsy i Sammy właściwie nie żyją razem; to tragikomiczny monodram, w którym tytułowy bohater próbuje szybko zdobyć pieniądze przez kombinowanie, handlowanie, zdobywanie na kredyt… Początkowo nawet zaczynamy te jego kombinacje (prowadzone przez telefon) śledzić, czekając, co z tego wyniknie, ale po kilkudziesięciu minutach wychodzi na to, że były celem samym w sobie. W konwencji „pół żartem” gdzieś się gubi poczucie samotności i pewnej nieuchronności, które można by w tej samej sztuce odnaleźć. Nie jest to wina gry aktorskiej – Rafał Kowal robi, co może, wycisnął z tego tekstu, co się dało i dodał wiele od siebie. Pokazał również swe umiejętności muzyczne, sam akompaniując. Dorota Lulka nie ma tym razem niestety wiele do grania, śpiewem tworzy „tło muzyczne”.

Jednak pomijając tę niezbyt pociągającą treść oraz jak zwykle doskonałą dwójkę aktorów (którą chwaliłam ostatnio w recenzji „Idąc rakiem”), jest jeszcze coś, co ratuje ten spektakl. Postacie dwóch komentatorów – Jockera Joe (Maciej Wizner) i Jockera Johna (Szymon Sędrowski). Tak, to ci sami, którzy grali wspólny wątek w „Idąc rakiem”, spędzając tyle czasu przy stole. Tu również grają wspólnie, ale w zupełnie innych rejestrach i… są świetni. Ich wejścia, czy to słowne, czy muzyczne, bawią do łez – moim ulubionym pozostaje „Sunny”, gdzie każdy z nich znalazł swój sposób na zwrócenie uwagi widzów, Maciej świetnie tańczy w rytmach disco, Szymon doskonale wykorzystuje niesforny saksofon. Chętnie bym ich zobaczyła w czystej komedii.

Szkoda jedynie, że te wejścia są tak nierównomiernie rozłożone w trakcie spektaklu. Drugie następuje po pierwszym tak szybko, że zastanawiamy się, jak mieli szansę się przebrać, więc mimo woli oczekujemy, że będą stałym elementem komentującym. A tu na kolejne musimy czekać i czekać, coraz mniej zwracając uwagę na kombinacje Sammy’ego. Całe przedstawienie jest przez to trochę nierówne, a i zakończenie nieco zaskakuje.

Sammy, Sammy i po Sammy'm - od lewej: Szymon Sędrowski, Rafał Kowal, Dorota Lulka, Maciej Wizner; fot. joan.pl/Joanna Lewandowska

Sammy, Sammy i po Sammy’m – od lewej: Szymon Sędrowski, Rafał Kowal, Dorota Lulka, Maciej Wizner; fot. joan.pl/Joanna Lewandowska

Ze zdziwieniem znalazłam informację, że w 1962 r. w ramach Teatru TV Jerzy Gruza reżyserował „Sammy’ego” ze Zbigniewem Cybulskim. Przypominała go TVP Kultura, więc znalazłam zapis i obejrzałam – monodram był bardziej serio, niby kombinacje Sammy’ego  podobne, ale trwały krócej i śmieszyły mniej. W przedstawieniu w reż. Andrzeja Mańkowskiego otrzymujemy przede wszystkim rozrywkę, która ma głównie bawić, ale chociażby dla tej czwórki aktorów warto ją zobaczyć.

„Sammy” reż. Andrzej Mańkowski, Teatr Miejski w Gdyni
Występują: Rafał Kowal (Sammy „Lee” Ellerman), Dorota Lulka (Patsy), Maciej Wizner (Jocker Joe), Szymon Sędrowski (Jocker John).

Ocena Joan: 6/10

Ocena Joan: 6/10

 

Opublikowano Obejrzane 2013 | Otagowano , , , , , | Skomentuj

Idąc rakiem – recenzja spektaklu

"Idąc rakiem" reż. Krzysztof Babicki

„Idąc rakiem” reż. Krzysztof Babicki

Miałam pewne obawy, wybierając się na przedstawienie „Idąc rakiem” wystawiane przez gdyński Teatr Miejski pod pokładem „Daru Pomorza”.  Güntera Grassa znałam tylko z ekranizacji „Blaszanego bębenka” jako komentującego w sposób nieoczywisty historię przetaczającą się przez Gdańsk. Zastanawiałam się, jak taki język Paweł Huelle przeniósł na deski teatru. Aby lepiej poznać, co było źródłem, a co adaptacją, po przedstawieniu sięgnęłam również po pierwowzór. Po lekturze mogę stwierdzić, że mimo wprowadzonych zmian adaptacja jest dość wierna duchowi książki.

„Idąc rakiem” to historia tocząca się wokół katastrofy morskiej „Wilhelma Gustloffa” – niemieckiego statku, który 30 stycznia 1945 r. wyruszył z Gdyni do Kilonii z ok. 10 tysiącami uciekających Niemców, żołnierzy i cywilów, a w okolicach Ustki został storpedowany przez radziecki okręt podwodny i w ciągu godziny zatonął. Uratowało się według różnych szacunków od kilkuset do 1200 pasażerów tego rejsu, a zatonięcie statku z ponad 9 tysiącami ofiar (6-krotnie więcej, niż zginęło na Titanicu!) uznawane jest za największą katastrofę morską w dziejach ludzkości. Zadziwiające, że nawet tu, na Wybrzeżu, nie jest to fakt powszechnie znany. Nie chwalono się nim specjalnie w czasach powojennych, ani u nas, ani za naszą wschodnią granicą, ani za zachodnią. Niewiele się mówi też obecnie, a dyskusje na temat tego, czy okręt przewoził głównie niemieckich cywili, w tym parę tysięcy dzieci (i jego zatopienie byłoby moralnie dwuznaczne), czy mógł być traktowany jako wojenny transport żołnierzy (więc jego zatopienie było uzasadnione), toczą się do dziś.

Ascetyczna scenografia "Idąc rakiem" na "Darze Pomorza" fot. joan.pl

Ascetyczna scenografia „Idąc rakiem” na „Darze Pomorza”
fot. joan.pl

Wśród nielicznych ocalałych rozbitków była ciężarna Tulla Pokriefke, która pod wpływem wydarzeń tej samej nocy powiła syna. Poznajemy ich kilkadziesiąt lat po tej katastrofie, gdy syn-pisarz jest już w średnim wieku i zaczyna nam wraz z komentatorem opowiadać tę historię, „idąc rakiem”, czyli pozornie cofając się w przeszłość, a naprawdę idąc naprzód. Pada wiele nazwisk i symbolicznych dat, ale warto się skupić, by nie zgubić wątków i zachować obraz całości. Poznajemy i młodą Tullę, i losy samego Gustloffa, nazisty, którego imię nadano statkowi (zatonął dokładnie w dniu urodzin swego „ojca chrzestnego”), i Tullę jako staruszkę, żyjącą nadal wydarzeniami ze stycznia 1945 roku, z dramatycznymi wspomnieniami umierających kobiet i pływających główkami w dół dzieci; a także jej wnuka Konrada, który w przeciwieństwie do swego ojca, chcącego o wszystkim zapomnieć i żyć normalnie, z pasją poznaje niemiecką historię i ulega coraz większej fascynacji nazizmem.

Dorota Lulka jako Tulla - fot. Joanna Siercha

Dorota Lulka jako Tulla;
rewelacyjna fot. by Joanna Siercha

W inscenizacji doskonale wykorzystano wnętrza Daru Pomorza – aktorzy są na wyciągnięcie ręki, chodzą wokół widzów, trzaskają pokrywami od bulajów, w użyciu są schody, słupy, peryskop, stary telefon, a odgłosy wybuchów wstrząsają niewielkim wnętrzem, oddając poczucie zagrożenia w zamkniętej przestrzeni. Centralnym miejscem akcji jest stół z krzesłami, na których naprzeciwko siebie przez dłuższy czas siedzą komunikujący się przez internet Konrad, zwany przez rodziców Konny’m (Maciej Wizner), i Dawid (Szymon Sędrowski). Wokół nich przewijają się inne wątki i cała galeria postaci. Ta bliskość i ustawienie ma jednak pewną niedogodność – w zależności od tego, gdzie siedzimy, niektóre sceny i dialogi możemy odbierać inaczej, niż na zwykłej scenie teatralnej, bo po prostu nie będziemy akurat widzieć wyrazu wszystkich twarzy. Momentami mi tego brakowało, choć przyznać trzeba, że aktorzy dbają o zróżnicowane wypełnienie sceny, aby nikt z widzów nie był nadmiernie poszkodowany.

Zafascynowana patrzyłam na przykład na młodego Maćka Wiznera, który przez długie minuty wpatrywał się w swego interlokutora Szymona (jego twarzy niestety nie widziałam, bo siedział do mnie tyłem, ale jak zobaczycie, to na pewno wyda Wam się znajoma..;). Zapewne nie było to łatwe zadanie aktorskie, ale miał w oczach takie prowokacyjne diabliki i tak wiele się na jego z pozoru nieruchomej twarzy działo, że skutecznie przykuwał uwagę. Chłopak grał całym sobą i nawet w krótkiej chwili spotkania z babcią Tullą wyraził całą moc uczucia, jaką Konrad miał do niej. Miło widzieć tak zdolnych, młodych aktorów na  gdyńskiej scenie.

"Dar Pomorza" przy Skwerze Kościuszki w Gdyni, w tle Sea Towers; fot. joan.pl

„Dar Pomorza” przy Skwerze Kościuszki w Gdyni,
w tle Sea Towers; fot. joan.pl

Wyrazistą kreację stworzył też Rafał Kowal jako Aleksander Marinesco – rozgoryczony, głośny i zamaszysty radziecki dowódca łodzi podwodnej, który zatopił „Gustloffa”. Postać w pewien sposób tragiczna, niedoceniana i przemilczana przez lata, ale doczekująca swej rehabilitacji i nawet pomnika… historia bywa przewrotna. Elżbieta Mrozińska jako matka Dawida, mimo że w epizodzie i również widziana głównie z tyłu, samą postawą, kilkoma słowami oddała tak wielki żal i rozpacz… Agata Moszumańska jako młoda, szalona i nieco głupiutka Tulla zaznacza elementy, które odnajdujemy potem w Tulli-staruszce, a tę genialnie kreuje Dorota Lulka. Można jej nie poznać w świetnej charakteryzacji, dodającej kilkudziesięciu lat. Porusza i przeraża jednocześnie z tym gdańsko-niemieckim akcentem, z tym zapatrzeniem w ukochanego „Konhradżika”, z tymi pozorami dystyngowanej miłej starszej pani, pod powłoczką której skrywa się ból, nienawiść i pragnienie zemsty. Nagroda marszałka województwa pomorskiego oraz „Sztorm roku” czytelników Gazety Wyborczej za tę rolę są w pełni zasłużone.

Spektakl był transmitowany w TVP Kultura, ale jeśli ktoś – jak ja – ominął transmisję, a będzie latem w Gdyni, warto wieczorem wybrać się na „Dar Pomorza”, by osobiście wejść w tę uniwersalną opowieść o winie, pomijaniu niewygodnych faktów z historii, jej przewrotności i symbolice, rozliczaniu przeszłości i ciągle powracającemu złu, które rodzi się z poczucia krzywdy.

Zdjęcia ze spektaklu „Idąc rakiem” można zobaczyć na stronie Teatru Miejskiego.

PS w odróżnieniu od plakatu Sammy’ego, ten z „Idąc rakiem” jest świetny, doskonale pasuje do przedstawienia.

 „Idąc rakiem”, Teatr Miejski w Gdyni, „Dar Pomorza”
reż. Krzysztof Babicki, adaptacja noweli Güntera Grassa – Paweł Huelle

Występują:
Rafał Kowal (Aleksander Marinesco), Dariusz Szymaniak (Pisarz), Eugeniusz Krzysztof Kujawski (Komentator),   Beata Buczek–Żarnecka (Gabi – żona autora), Maciej Wizner (Konrad/Konny/Konradżik), Agata Moszumańska (Tulla przed 1945), Dorota Lulka (Tulla po 1945), Andrzej Redosz (Wilhelm Gustloff), Bogdan Smagacki (Sędzia), Elżbieta Mrozińska (Pani Stremplin), Mariusz Żarnecki (Pan Stremplin), Grzegorz Wolf (Dawid Frankfurter), Szymon Sędrowski (Dawid).

Ocena Joan: 8/10

Ocena Joan: 8/10

 

Opublikowano Obejrzane 2013 | Otagowano , , , , , | Skomentuj

Tango w Filharmonii Kaszubskiej – relacja z koncertu

W piątkowy wieczór 28 czerwca 2013 r. warto było wybrać się do Wejherowa, by zainaugurować kulturalne wizyty w nowo otwartym gmachu Filharmonii Kaszubskiej, która ulokowała się nieopodal centrum. No i przede wszystkim, aby posłuchać tamże, w wypełnionej do ostatniego miejsca sali, koncertu tang w wykonaniu Doroty Lulki i kwartetu Milonga Baltica, a następnie uczestniczyć w otwarciu wystawy akordeonów Pawła Nowaka.

Pani Dorota, znakomita aktorka gdyńskiego Teatru Miejskiego, wciągnęła nas w barwną opowieść o tangowych bohaterach, słynnych wykonawcach, kompozytorach i samych utworach. Znane argentyńskie melodie z polskimi tekstami nabierały nowego znaczenia, a ekspresyjne wykonanie dodawało im dramatyzmu. Przy utworach instrumentalnych na scenie pojawiała się para tancerzy tanga argentyńskiego – Paulina Policzkiewicz-Woźniak i Jan Woźniak, prekursorzy tego tańca w Polsce i jego wielcy propagatorzy. Tańczyli tak, jak tańczy się na milongach, improwizując, bez ekwilibrystycznych figur na pokaz, pięknie interpretując muzykę i pokazując, co się dzieje w tangu między partnerami. Przykuwali uwagę i doskonale uzupełniali nastrojowo-muzyczną opowieść o tangu.

A opowieść przekrojowo przybliżała dzieje tanga – pojawiał się w niej i Rudolf Valentino, i zapomniane meksykańskie filmy zatopione w półmroku, i Carlos Gardel, i sam Astor Piazzola, twórca tango nuevo – usłyszeliśmy najsłynniejsze tanga powstałe na przestrzeni XX wieku, wykorzystywane w filmach, znane nawet tangowym laikom z różnych wykonań i interpretacji. Była i muzyka na wynos – chętni mogli zabrać ją ze sobą na płycie zespołu.

Po koncercie, nagrodzonym owacjami na stojąco, widzowie zostali zaproszeni na kolejną opowieść, tym razem w wykonaniu Pawła Nowaka, akordeonisty i bandoneonisty zespołu Milonga Baltica – była to opowieść o historii akordeonów, obrazowana setką zgromadzonych na wystawie instrumentów. Można je nadal oglądać w sali wystawowej Filharmonii Kaszubskiej prawie do końca lipca. Warto zajrzeć, chociażby przy okazji wizyty w Wejherowie lub w samej Filharmonii, która ma szansę stać się kulturalnym centrum miasta, miejscem koncertów, wystaw, seansów filmowych, spotkań grup tanecznych i młodzieżowych. Robi imponujące wrażenie i oferuje kulturę i rozrywkę w atrakcyjnych cenach. To był bardzo miły wieczór :)

 

„Tango”
Śpiew i muzyka: Dorota Lulka i Milonga Baltica w składzie: Paweł Nowak (bandoneon), Tomasz Siarkiewicz (skrzypce), Ignacy Jan Wiśniewski (fortepian) oraz Maciej Sadowski (kontrabas)

Taniec: Paulina Policzkiewicz-Woźniak i Jan Woźniak

Opublikowano Obejrzane 2013 | Otagowano , , , | Skomentuj

Drugie oblicze – recenzja filmu

"Drugie oblicze" reż. Derek Cianfrance

„Drugie oblicze” reż. Derek Cianfrance

Cytat na plakacie mówi „Mocniejszy niż Drive” , obawiałam się więc jeszcze brutalniejszego filmu zrobionego w podobnej stylistyce. A tymczasem „Drugie oblicze” odchodzi od wątków kryminalnych czy sensacyjnych na rzecz dramatu. I zamiast porachunków mafijnych z udziałem samotnego sprawiedliwego mamy opowieść o tym, czy to, kim jesteśmy, jest zdeterminowane przez nasze pochodzenie, czy też wpływ ma na to wychowanie, ze szczególnym uwzględnieniem relacji między ojcem a synem. O tym, jak się z „dobrego” staje „złym” lub na odwrót, jak wpada się w spiralę korupcji czy nieodpowiedniego towarzystwa i jak można z tego się wydostać. Albo i nie.

Nie sposób nie zauważyć podobieństw między bohaterem granym przez Ryana Goslinga tu (Luke – samotny mistrz akrobatycznej jazdy motocyklowej, człowiek znikąd, bez najbliższych, zmieniający swoje życie, gdy niespodziewanie pojawia się w nim syn; ograbiający banki, by zaistnieć dla synka i jego matki) z Goslingiem w „Drive” (samotny kaskader samochodowy, wolnymi chwilami wynajmujący się gangsterom jako kierowca, z pozoru zimny i zdystansowany, a jednak pełen czułości, gdy pojawiają się w jego życiu osoby, na których mu zależy). Niemal identyczne środki aktorskie, pokerowa twarz, charakterystyczne kurtki, tu papieros zamiast nieodłącznej wykałaczki w kąciku ust… Ale jemu tak niewiele potrzeba, by przykuć widza i wyrazić, co chce.

Rzadkie chwile z bliskimi... "Drugie oblicze" fot. Atsushi Nishijima / Focus Features

Rzadkie chwile z bliskimi…
„Drugie oblicze” fot. Atsushi Nishijima / Focus Features

Z kolei Bradley Cooper jako młody ambitny policjant nie obył się bez kozetki psychoanalityka (podobnie jak w „Pamiętniku pozytywnego myślenia„), a wątki kampanii wyborczej, co prawda nie prezydenckiej, ale równie istotnej, by wpływać na czyjś charakter, skojarzyły mi się z „Idami marcowymi” (choć tam znów Gosling). Może więc już wszystko było? Wniosków, że nic nie zastąpi czasu poświęconemu dziecku, również w filmach nie brakowało.

Celowo nie chcę zdradzać szczegółów tej historii, bo i tak jest dość przewidywalna. A jednak wciągnęła mnie na blisko dwie i pół godziny. Mimo braku hipnotyzującej muzyki jak w „Drive” i mimo że w moim ulubionym Klubie Filmowym było tak gorąco, że niemal nie zeszłam ze świata przytomnych.

PS W pojedynku Gosling vs. Cooper na zniewalające uśmiechy – jak dla mnie 1:0.
PPS Za wyrażanie maksimum emocji przy użyciu minimum środków – 2:0.

Drugie oblicze (The Place Beyond the Pines) – reż. Derek Cianfrance

Ocena Joan: 8/10

Ocena Joan: 8/10

Opublikowano Obejrzane 2013 | Otagowano , , , , , , , , , | Skomentuj