Samotny jeździec znikąd, brutal o pokerowej twarzy, precyzyjny, niewzruszony profesjonalista w każdym calu. Niemal archetyp ostatniego sprawiedliwego kowboja, jakiego znaliśmy z westernów, czy postaci walczących z bezwzględnymi przestępcami, mafią lub skorumpowanym otoczeniem. Świadome nawiązania do stylistyki policyjnych filmów lat 1970. Sam Ryan Gosling grający głównego bohatera to dla mnie skrzyżowanie Clinta Eastwooda z chłopięcym urokiem Lucky Luke’a – pozornie nieczuły, z dystansem i z tą swoją nieodłączną wykałaczką w kąciku ust zamiast resztek papierosa….
„Drive” to historia kierowcy kaskadera i świetnego mechanika samochodowego, po godzinach wynajmującego się bez zbędnych pytań przestępcom na 5 minut, w czasie których czeka na włamywaczy i gwarantuje im bezpieczne odwiezienie z miejsca przestępstwa. Samotnika, w życiu którego niespodziewanie pojawia się mieszkająca po sąsiedzku rodzina – kobieta (Carey Mulligan) z dzieckiem i jej wychodzący z więzienia i pakujący się w nowe kłopoty małżonek. Wbrew swoim dotychczasowym zasadom, bezimienny kierowca w kurtce ze skorpionem postanawia im pomóc…
W tym filmie stosunkowo niewiele się mówi, a brutalność niektórych scen przywołuje na myśl Tarantino, ale bez jego przymrużenia oka. Minimalizm ekspresji Goslinga, który jednak tym minimalizmem wyraża tak wiele, najważniejsze pozostawiając między słowami. Może gdyby zostało wypowiedziane, stałoby się banalne? Film piękny wizualnie, grający światłem. Częste ujęcia miasta z góry, kolorowe neony kojarzyły mi się z „Ulicami San Francisco” i… „Łowcą androidów”. Towarzyszy im ogłuszająca, nieco psychodeliczna, elektroniczna muzyka, która idealnie nadawałaby się do jazdy samochodem. Zresztą sami posłuchajcie: Kavinsky – Nightcall oraz A real hero (tu ze scenami z filmu, tymi najbardziej optymistycznymi).
Uległam hipnotycznemu czarowi „Drive’a”, nawet odpuszczając luki w logice typu chodzący po ulicach facet w zakrwawionej kurtce, brutalne morderstwa czy strzelaniny nie budzące niczyjego zainteresowania. Mimo że nie zawsze miło się go ogląda, to pozostaje w pamięci. Nie jest to zwykły film kryminalny ani sensacyjny. Podskórnie czujemy, że jest w nim coś jeszcze, przejmująca tęsknota za innym, lepszym i niemożliwym życiem, marzenie wolności i szczęścia, jakie się ma, jadąc w kierunku zachodzącego słońca…
„Drive” (Drive) reż. Nicolas Winding Refn